Wizyta w Polsce z Shihanem Katsuyuki Shimamoto – rok 2010
Wstęp: Warszawa
Dwudziestego października, po tygodniu treningów i świętowania w Holandii, na pokładzie lotu KLM na lotnisko im. Fryderyka Chopina w Warszawie, zebrała się mała grupka wokół Shihan’a Katsuyuki Shimamoto i jego żony „Mamy-san”.
Wesoły komitet powitalny polskich gospodarzy podejmuje nas na lotnisku. Gorące serca w zimnej Warszawie. Podczas gdy Shihan i spółka jadą do hotelu Ibis - ich kwatery na czas naszego pobytu - czuję się uprzywilejowana wsiadając do samochodu z Pawłem i Ewą P. oraz ich drugim synkiem (który ma się urodzić za kilka tygodni), słodką rodziną, która zgodziła się udzielić mi swojej gościnności przez najbliższy tydzień.
Wkrótce po moim przylocie do Warszawy zauważam, że pomimo burzliwej historii pomiędzy naszymi dwoma krajami, która powinna udzielić nam (tak, zwłaszcza nam) lekcji znaczenia pokoju, Niemcy i Polskę łączy element językowy: „super”. Zresztą nie tylko między sobą, ale również z paczką wytwornych Anglików, więc jako symbol jedności i harmonii pozwólcie, że użyję tego terminu do opisania Pawła, Ewy i całej ich rodziny – łącznie z ich niespotykaną gościnnością: SUPER!
Przez następne dwa dni mamy okazję poznawać Warszawę, gdzie jest jeszcze chłodniej niż w Bredzie i Amsterdamie (gdy wylatywaliśmy z Osaki, było dwadzieścia pięć stopni). Przechodzimy przez antyczny miejski mur z czerwonej cegły, wchodzimy na kolorowy rynek, gdzie niektórzy mają wielką ochotę poflirtować z ciemną postacią odzianą w starożytne szaty, reklamującą „happy hour” w irlandzkim pubie. W końcu, gdy lodowaty wiatr przeszył nas do kości, lądujemy w Coffee Heaven, miejscowej odmianie Stabucks’a. Sezonowy napój zawiera gorącą kawę, kokosa, białą czekoladę i hojny czubek bitej śmietany.
Shihan sugeruje, żebyśmy zwiedzili Muzeum Wojska Polskiego – dla niego to już druga wizyta. Poprzednia wywarła na nim duże wrażenie. Rozumiem czemu, kiedy staję twarzą w twarz z ogromnym, uskrzydlonym husarzem noszącym 30-to kilogramową zbroję i skóry z leoparda zwisające wokół jego szyi, z odzianymi w metal końmi, gigantycznymi włóczniami, mieczami w kształcie piły i prawdziwymi samolotami bojowymi na zewnątrz, stawiającymi czoło późno-październikowemu wiatrowi.
Mamy też możliwość zwiedzenia ukończonego niedawno Muzeum Chopina, które ma już całkowitą rezerwację od miesięcy i przez łut szczęścia stało się dla nas dostępne w ostatniej chwili, dzięki wytrwałym wysiłkom naszego gospodarza Pawła Z. Kiedy wysuwam szuflady pokryte ręcznie napisanymi partyturami, mogę posłuchać różnych walców, mazurków i nokturnów. W słuchawkach słyszę o latach spędzonych przez Chopina z George Sand w jej rezydencji w Nohant – po polsku, do slajdów z angielskimi napisami. Skomplikowana historia miłosna przyciąga moją uwagę, dopóki nie zdaję sobie sprawy, że już najwyższy czas aby dołączyć do pozostałych na dole, przy wyjściu. Po drodze wielkie fortepiany snują senną atmosferę, dodając realizmu surrealistycznemu krajobrazowi stworzonemu przez połączenie najnowszej technologii i życia Fryderyka Chopina, sławnego kompozytora i postaci stanowiącej wielką dumę Polaków (patrz nazwa lotniska powyżej), urodzonego dokładnie dwieście lat temu.
Pierwszy trening
23 października. To czas na pierwszy trening w trakcie polskiego etapu naszej tegorocznej podróży – 75-minutowy, wieczorny trening w dojo Pawła Z. To wynajęta na stałe sala w szkole średniej, którą uczniowie nazywają „Dojo Koło” (= koło, koliste dojo), od nazwy dzielnicy, w której się znajduje. Jego nazwa (z japońska: „Koło Dojo” – przyp. tłum.) mogłaby być również rozumiana jako „obok dojo”, jednak postępujący spadek temperatur w czasie naszej podróży powoduje, iż jestem zadowolona, że wchodzimy do środka.
Dzisiaj sala wydaje się mała dla tak znacznej ilości osób przybyłych po dawkę nauk Shihan’a Shimamoto, ale dzięki ich ciepłym sercom, czy dobremu rozplanowaniu lekcji przez Shihan’a nie ma większych kolizji i ta sesja treningowa jest gładkim startem do naszego pobytu w Polsce. Shihan wykorzystuje trening, żeby dać wytyczne, czego będzie uczyć w trakcie seminarium przez następne dwa dni, w znacznie większej sali dla znacznie większej grupy uczniów.
Ponieważ polski tłumacz jest dzisiaj nieobecny, a ja nie byłam w stanie nauczyć się polskiego w dwa dni (mea culpa!), próbuję przekazać przesłanie Shihan’a po angielsku, mając nadzieję, że łącznie z jego wiele mówiącą mową ciała i ekspresywną gestykulacją, dotrze ono do ćwiczących.
Partnerem (uke) Shihan’a Shimamoto przez większość tej sesji treningowej (i całego seminarium) jest Matsumoto-san (4 dan) z Shosenji Dojo w Osace, który właśnie przyleciał do Polski dołączając do nas w połowie naszej podróży. Wyjedzie również dzień wcześniej niż my (nie jest łatwo w Japonii dostać wolne w pracy!).
Zimna Pogoda, Gorące Serca
W Polsce jest bardzo zimno. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Japonii mieliśmy 25 stopni. Ale wy wszyscy macie tutaj gorące serca, więc szczęśliwie kompensuje to zimną pogodę. Chciałbym podziękować wszystkim za ciepłe przywitanie.
Shizentai
自然体 (Shizentai) oznacza dosłownie “naturalne ciało” lub “naturalna postawa”. Jednak w przeciwieństwie do tego co ta nazwa sugeruje, musimy ciężko pracować, aby ją znaleźć i utrzymać za każdym razem. To jedna z najważniejszych rzeczy w aikido. Zasługuje na naszą maksymalną uwagę. Musimy być wymagający wobec siebie.
Dzisiaj wyjaśnię główne aspekty Shizentai. Jeśli użyjecie ich jako listy kontrolnej do upewnienia się czy robicie co w waszej mocy, żeby osiągnąć Shizentai, wtedy możecie być coraz bliżej i bliżej tego stałego celu. Ja również wciąż to robię. Musimy stale kontrolować nasz sposób wykonywania czynności. Zatem, jak zwykle, potrenujmy wspólnie.
1. Shizentai dla oczu
Kiedy jesteśmy atakowani, mamy tendencję do patrzenia na naszego agresora albo na jego rękę lub broń, którą nas atakuje. To jest bardzo ograniczone pole widzenia. Powoduje, że czujemy się zastraszeni, kurczymy się, spinamy zarówno umysł i ciało i ograniczamy ilość możliwych do przeprowadzenia reakcji. Spróbujmy rozszerzyć nasze pole widzenia. Spróbujmy powiększyć nasz świat.
Ćwiczenie:
- atak: shomen-uchi stojąc z boku
- obrona: kiedy poczujecie ki swojego uke, unieście rękę (ręce) żeby odeprzeć jego atak
Może wydawać się trudniejsze zauważenie i obrona przed atakiem partnera, który stoi obok, a nie naprzeciw was, gdzie możecie go obserwować. W rzeczywistości jednak jest to łatwiejsze, ponieważ kiedy stoi obok was, atakując z godziny trzeciej lub dziewiątej, nie patrzycie bezpośrednio na niego. Nie możecie być skuszeni tak łatwo, żeby popatrzeć na jego przerażającą twarz, jego wielką pięść czy okropną broń.
Gdy partner stoi naprzeciw, to automatycznie patrzymy na niego i dostosowujemy swoje ruchy do jego ruchów. Ale w aikido powinniśmy dostosowywać swoje ki do jego ki. Jego „ki” w tej sytuacji to jego pierwsza myśl o ataku.
Copyright © 2024 Warszawski Klub Aikido Aikikai Paweł Zdunowski, wszystkie prawa zastrzeżone.